sobota, 30 marca 2013

Rozdział I

          ''Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia. "


          Siedząc przed szafą, dziewczyna rozmyślała nad ubiorem, którym za wszelką cenę chciała zaimponować Victorowi. Musiała prezentować się nienagannie, tak by nie zrazić do siebie blondyna. Zależało jej na pielęgnowaniu tej przyjaźni i rozwijającemu się uczuciu. Nerwowo przygryzła dolną wargę, a następnie wstała, otwierając drzwi balkonowe na oścież. Rześkie, świeże, poranne powietrze z pewnością napełni Ją optymizmem na dalszą część, dobrze zapowiadającego się dnia. Bosą stopą delikatnie stąpnęła na zimną posadzkę. Jej ciało przeszły nieprzyjemnie dreszcze. Vanessa nienawidziła chłodu. Unikała go jak tylko mogła. Oparła się o balkonową barierkę kierując swoją głowę ku górze. Delikatne promyki Słońca przedzierające się przez opadające już chmury rozświetlały Jej twarz. Na chwilę zamknęła oczy. Poczuła przyjemny wiatr, rozwiewający jej długie, brązowe włosy do tyłu. Przypomniała sobie o swoim dziwnym koszmarze,  męczącym Ją za każdym razem kiedy popadała w objęcia Morfeusza. Przestała liczyć, kiedy już ponad setny raz śniła o tym samym. Obrazy mozolnie stawały przed oczami dziewczyny. Czyżby umysł płatał jej figle? Pokręciła przecząco głową. Z całą pewnością jeszcze nie zwariowała. Mężczyźni z czarnymi jak smoła skrzydłami i czerwonymi jak krew oczami, otaczali Jej drobną posturę w ciasnym okręgu. Zawzięcie coś powtarzali. Szkoda tylko, że dziewczyna nie potrafiła ich zrozumieć. Wyglądali przerażająco. Jeden z nich, całkowicie inny od pozostałych siedział na fotelu, w odrobinie przypominający tron prawdziwego władcy. Przeszywał Ją zimnym wzrokiem, nie ukazującym żadnych emocji. Czarne oczy próbowały dogłębniej zbadać postać Vanessy. Z pozoru wydawał się normalny, jednak tajemnica jego samo istnienia leżała gdzieś głębiej. Szarmancki uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy. Kim był tajemniczy osobnik ze snu? Nie potrafiła odpowiedzieć na tak zagadkowe pytanie. Przegoniła niechciane myśli z umysłu i ponownie weszła do swojego przytulnego pokoiku. Fiołkowe ściany z drewnianą podłogą doskonale ze sobą kontrastowały. Podeszła do masywnego, białego łóżka z fioletową pościelą. Zaścielając Je, dotykała satynowej pościeli, która delikatnie utulała dziewczynę każdego wieczora do snu. Jej mała twierdza wyglądała na swój sposób uroczo. Ponownie podeszła do szafy, wyciągając z niej koronkową sukienkę padającą w odcień beżu, oraz jasną jeansową katankę sięgającą do bioder. Do tego zestawu postanowiła dorzucić czarne baleriny, które ubóstwiała. Pospiesznie weszła do łazienki, biorąc szybki prysznic. Umyła zęby, zrobiła delikatny makijaż i zakręciła włosy. Usłyszała dźwięk telefonu, który nieubłaganie wibrował na jej biurku. Na wyświetlaczu zobaczyła imię swojej przyjaciółki. Uśmiechnęła się, a następnie przyłożyła telefon do ucha.
- No cześć śpiochu, Nie przypuszczałabym, że tak wcześnie do mnie zadzwonisz- Powiedziała promiennie.
- Van, może zrobimy sobie dzisiaj jakieś wagary? Zapytała przyjaciółka.
- Dobrze wiesz, co myślę na ten temat. Czy coś się stało? Zapytała lekko zaniepokojona.
- N-nie, skądże znowu! Po prostu jest prześliczna pogoda i myślałam, że może gdzieś się wybierzemy...
- Przykro mi Diana. Do zobaczenia w szkole! Powiedziała z entuzjazmem, a następnie włożyła telefon do czarnej torby. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i w końcu mogła wyjść do szkoły.
         Przechodząc przez park, dziewczyna zatrzymała się obok pokaźniej fontanny, która niemiłosiernie tryskała wodą. Wyciągnęła monetę jednodolarową. Pomyślała życzenie, a następnie wrzuciła Ją do wody. To był jej poranny rytuał, którym rozpoczynała każdy dzień. Uśmiechnęła się lekko. Przechadzając się po alejkach obserwowała spieszących się ludzi, którzy nie dostrzegali prawdziwego piękna przyrody. Ich życie stanowiło montomię od której nie chcieli, bądź nie potrafili się oderwać. Swoim wzrokiem napotkała brązowy budynek, w którym spędzała większą część tak banalnego życia. Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu opowie Dianie o umówionym spotkaniu z Victorem. Powoli przekroczyła mosiężną bramę. Jak każdego ranka postanowiła poczekać na swoją przyjaciółkę.
- No witam- Powiedział mężczyzna, który niespodziewanie znalazł się za nią.
Delikatny uśmiech zakradł się na Jej twarz, kiedy ujrzała Victora. Blondyn pocałował Ją w policzek na powitanie.
- Na kogo czekamy? Zapytał po chwili.
- Na Dianę. Mam nadzieje, że tym razem się nie spóźni- Odpowiedziała.
- Wyglądasz prześlicznie- Stwierdził, okręcając dziewczynę wokół własnej osi, by po chwili mocno Ją przytulić. Vanessa poczuła bezpieczeństwo, którego tak usilnie potrzebowała.
- Przepraszam, już jestem! Krzyknęła Diana, kiedy w końcu udało jej się dotrzeć do szkoły- Nie wiedziałam, że jesteś z Victorem, inaczej postarałabym się bardziej spóźnić- Szepnęła przyjaciółce na ucho, tak, by chłopak niczego nie usłyszał.
- Przestań! Odpowiedziała natychmiastowo, lekko popychając fioletowłosą.
Wszyscy radośnie i pełni nadziei, stanowczym krokiem wkroczyli do budynku. Część uczniów z fascynacją w oczach obserwowała grupkę, inni posyłali Vanessie wrogie spojrzenia. Przestała na nie reagować od pierwszej klasy gimnazjum. Było jej obojętne co też takiego mówią o niej inni. Nauczyła się żyć chwilą, bez zbędnego stresu.
- Vanessa Anderson proszona do gabinetu Dyrektora- Usłyszała głos dobiegający z głośników rozmieszczonych na długim korytarzu. Niepewnie spojrzała na przyjaciółkę. Nie miała pojęcia co też takiego mógł chcieć od niej sam Dyrektor szkoły. Przecież nigdy nie sprawiała kłopotów, z nauką również nie miała problemów. Pewnym krokiem podeszła pod dębowe drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie. Przecież nie zrobiła nic złego prawda? Delikatnie zapukała do drzwi. Po usłyszeniu stanowczego ''Proszę'' ze śmiałością weszła do rozjaśnionego słonecznym światłem, przytulnego pokoju. Usiadła na skórzanym fotelu, znajdującym się na wprost masywnego biurka. Po jego drugiej stronie siedział Michael Robert Stanford, Dyrektor renomowanego Liceum, do którego uczęszczała Vanessa.
- Domyślasz się, dlaczego Cię zawezwałem? Zapytał surowym tonem.
- Niestety nie- Uśmiechnęła się łagodnie.
- Myślę, że jednak wiesz... Zawiodłem się Vanessa, nawet bardzo- Wciąż powtarzał, patrząc posępnym wzrokiem na zaskoczoną dziewczynę.
Starszy mężczyzna otworzył szufladę, z której wyciągnął mały, foliowy woreczek, kładąc go na swoim biurku.
- Czy wiesz co to jest? Zapytał.
- Nie mam pojęcia- Odrzekła zdziwiona.
- Jedna z uczennic powiedziała, że bierzesz narkotyki. Pozwoliłem sobie zajrzeć do twojej szafki, w której znalazłem to...
- Jak to? W mojej szafce?! Przecież nie biorę narkotyków! To jakiś absurd! Powtarzała nerwowo, nie mogąc załapać przy tym tchu.
- Przykro mi Vanessa. Jest to dowód świadczący o twojej winie.
- Ktoś musiał mi to podrzucić, przecież to niemożliwe!
- Masz kogoś konkretnego na myśli? Zapytał, patrząc zagadkowym wzrokiem na zrozpaczoną nastolatkę.
- Nie jestem zbyt lubiana... Ktoś musiał to podrzucić- Mówiła płacząc.
- Nie zgłoszę tego na policję, jednakże będziesz musiała pożegnać się ze szkołą. Biorę pod uwagę fakt, iż jesteś dobrą dziewczyną, która nigdy nie sprawiała kłopotów, aż do teraz. Tylko tyle mogę zrobić...
- Nie może Pan! Przecież... to nie należy do mnie! Krzyczała wciąż szlochając.
- Vanessa! To mogło się skończyć dla Ciebie o wiele gorzej! Powinnaś być wdzięczna za to w jaki sposób mam zamiar rozstrzygnąć tę sprawę. Nie pogarszaj już i tak swojego bezsensownego położenia... Zabierz swoje rzeczy z szafki, a klucz zdaj woźnemu. To wszystko, możesz już wyjść- Powiedział, w między czasie wstając i otwierając zrozpaczonej dziewczynie drzwi.
- Do widzenia- Powiedziała, pospiesznie wstając i opuszczając gabinet. Z godnością, po raz ostatni podeszła do szafki, którą gwałtownie otworzyła. Niedbale wrzuciła książki, zeszyty, oraz kilka fotografii do torby. Trzasnęła granatowymi drzwiczkami i wyszła na szkolny dziedziniec.
- Więc co też takiego chciał od Ciebie nasz kochany dyrektorek? Zapytała Diana, która czekała na wieści od przyjaciółki.
- Nie teraz- Warknęła dziewczyna, a następnie zniknęła za rogiem, opuszczając przy tym szkolny plac. Jej emocje sięgnęły zenitu. Oparła się o wysoki murek i po raz kolejny wybuchła histerycznym płaczem. Zaczęła krzyczeć i gardzić samą sobą. Teraz nie miała już nic. Nie miała rodziny, która by Ją wspierała w tak trudnej sytuacji, nie zdobyła wymarzonego wykształcenia, do którego tak gorączkowo dążyła. Została sama, z masą problemów na głowie. W Jej umyśle narodził się plan, przez który wiedziała co zrobić. Chciała zakończyć coś, o czym myślała od kilkunastu miesięcy. Od tych myśli była odwodzona przez nieuświadomioną w niczym Dianę, jednakże w tej sytuacji nawet Ona nie była w stanie jej pomóc...




Jest i pierwszy rozdział ; ) Mam nadzieje, że wszystkim się spodoba. Nie ukrywam, że przez to troszeczkę się denerwuję. W zasadzie nie dzieje się tutaj nic nadzwyczajnego, jednakże jest to ważny moment historii. Następny rozdział zostanie dodany w przyszłym tygodniu. Postaram się dodawać posty regularnie, tak by nikt nie czuł się rozczarowany. Proszę o komentowanie i dodawanie do ''obserwowanych''. Możliwe, że przeoczyłam jakieś błędy, więc proszę o ich wypisanie. Z pewnością je poprawię. Wszystkim czytelnikom życzę Wesołych Świąt :*

















czwartek, 28 marca 2013

Prolog

'' Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli... "


             To już koniec? Szeptała dziewczyna, trzymana w objęciach swojego ukochanego. Leżała na lodowatej posadzce wykonanej z kamienia. Zawsze narzekała na bijący od niej chłód, jednak tym razem nie miała zamiaru biadolić na ten temat.
- Tak Vanesse- Odpowiedział cicho, głaszcząc dziewczynę po policzku.
- Dlaczego płaczesz? Zapytała po chwili, gdy na jej usta spływały krople łez wymieszanych z krwią.
Chłopak nie odpowiadał. Przytulił mocniej dziewczynę, wtulając się w jej kark. Pomimo bólu i ran jakie  zadano czarnowłosej podczas wojny poczuła przyjemne łaskotanie w okolicach obojczyków. Przez jej ciało zaczęły przechodzić dreszcze. Chciała by ten moment trwał całą wieczność. Zaczęła pluć krwią. Wiedziała, że koniec jest nieunikniony.
- Czy Ja umieram? Wyszeptała, delikatnie mrużąc oczy.
- Nie Vanesse- Ponownie usłyszała ten dźwięczy i aksamitny głos- Wszytko będzie dobrze, zobaczysz.
- Już czas Panie- Powiedział jeden z upadłych, który wszedł do pomieszczenia.
Dziewczyna niepewnie wzdrygnęła. Usłyszawszy kolejny głos delikatnie podniosła głowę, by rozejrzeć się po sali w której się znajdowali. U samego podnóża tronu leżały zwłoki archaniołów, którzy polegli. Wszędzie było widać krwisto czerwone plamy krwi.
- On naprawdę nie żyje- Powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Samsapiel! Proszę zrób coś! Ona umiera! Krzyczał mężczyzna, kiedy czarnowłosa po raz kolejny upadła na jego kolana.
- Wiążą się z tym okrutne konsekwencje, jesteś na to gotowy? Zapytał.
- Do jasnej cholery! Jestem gotów zrobić wszystko!
- W takim razie wrócimy tam gdzie wszystko się zaczęło... Odpowiedział mężczyzna, a następnie podszedł do bladej Vanessy, przykładając swoją dłoń do jej głębokiej rany znajdującej się w okolicach serca.
- Nie! Powtarzała ledwo słyszalnie dziewczyna- Chcę umrzeć...
- Nie pozwolę na to!
- Kocham Cię...- Nie dane było jej dokończyć zdania. Chłopak najpewniej ostatni raz złożył delikatny pocałunek na jej blado różowych ustach.
- Pamiętaj, że Cię odnajdę, a wtedy na zawsze będziemy razem! Powiedział, kiedy Vanessa zamknęła oczy. Wyglądała jakby zasnęła.
- Co teraz? Mężczyzna swe zapytanie skierował do Samsapiela.
- Jej czas w Piekle dobiegł końca. Dusza powoli opuszcza ciało. Za niedługi czas powróci na Ziemię w poszukiwaniu kolejnego... Odpowiedział.
- A co z nami? Co z Szatanem?
Mamy sześćset sześćdziesiąt sześć sekund na dopełnienie przepowiedni. Jeśli wszystko się powiedzie, cofniemy się w czasie.
- Więc na co czekasz?! Natychmiast wezwij Ezekiela! Krzyknął.
- Tak Panie- Odpowiedział, a następnie swe kroki skierował ku wyjściu z sali.
- Jeszcze trochę Vanessa. Wytrzymaj proszę! Powtarzał, wciąż nie mogąc pohamować łez.

**ROK WCZEŚNIEJ**

- Vanessa! Miałaś złapać piłkę, a nie robić za worek treningowy! Krzyczała jej przyjaciółka, która lekko potrząsała dziewczyną.
- P-przepraszam, zamyśliłam się- Odpowiedziała. Czuła silny ból głowy, po dość mocnym uderzeniu piłką. Nerwowo rozmasowywała bolące miejsce.
- Dziewczyno coraz częściej Ci się to zdarza... Proszę skup się, chciałabym wygrać ten mecz- Powtarzała nerwowo.
- Oczywiście! Uśmiechnęła się pokazując przy tym swoje białe, równiutkie zęby.
- Długo jeszcze?! Usłyszała głos na który niepewnie wzdrygnęła. Spojrzała na chłopaka, który czekał zniecierpliwiony na kontynuację meczu. Jej oczy mimowolnie się rozszerzyły, a na policzkach pojawiły rumieńce.
- Ach, teraz wszystko rozumiem...- Powiedziała Diana znacząco się uśmiechając.
- Przestań wariatko! Krzyknęła brunetka- Lepiej zacznijmy grać...
Po chwili rozbawione dziewczyny wróciły do gry, by po raz kolejny rozpocząć amatorski mecz siatkówki, który odbywał się na boisku za szkolnym dziedzińcem. Słońce powoli zachodziło za horyzontem, a delikatny wiatr łaskotał wszystkich po skórze. Rozbawieni atmosferą biegali wokół boiska szaleńczo się wygłupiając. Dziewczyny śmiały się niemiłosiernie, przybijając sobie radośnie piątki, kiedy końcowy wynik okazał się ich zwycięstwem. Vanessa uzyskała jeszcze większą satysfakcję, kiedy udało jej się pokonać szkolnego przystojniaka o imieniu Victor w którym skrycie się podkochiwała. Blondyn nie zdawał sobie z tego sprawy, jednakże lubił brunetkę pomimo przeciwności losu z jakimi przyszło jej się napotkać w szkole.
- Na mnie już czas- Powiedziała Vanessa, kiedy jej zegarek wybił godzinę dziewiętnastą.
- Pozwolisz się odprowadzić? Zapytał Victor.
- Oczywiście, że się zgadza! Odpowiedzi udzieliła Diana, która gorączkowo kibicowała przyjaciółce. Miała w tym ukryty cel, a mianowicie chciała pozostać sam na sam ze swoim ukochanym Madisonem, a najlepszym przyjacielem Victora.
- W takim razie chodźmy- Vanessa uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na przyjaciółkę, posyłając jej przy okazji piorunujące spojrzenie, jednakże gdzieś głęboko w duszy, dziękowała Jej za pomoc. Pożegnała się z dziewczyną, a następnie opuściła teren szkoły wraz z blondynem.
           Przez całą drogę powrotną Victor, próbując rozluźnić atmosferę opowiadał kilka anegdotek ze swojego życia, na co dziewczyna reagowała wdzięcznym śmiechem. Była zachwycona rozwojem sytuacji, a w szczególności, gdy chłopak złapał Ją za dłoń, na co automatycznie spłonęła rumieńcem. Poczuła motyle w brzuchu i przyjemne mrowienie promieniujące, aż do barków. Na drugiej dłoni zauważyła przeszywającą jej ciało gęsią skórkę. Robiło się coraz zimniej. Victor musiał to zauważyć, gdyż po chwili narzucił swoją kurtkę na ramiona Vanessy. Stanęli przed drzwiami domostwa dziewczyny, wciąż na siebie spoglądając.
- Może poszłabyś jutro ze mną do kina? Zagaił chłopak.
- Z miłą chęcią- Odpowiedziała. Promienny uśmiech kolejny raz zawitał na jej twarzy.
- W takim razie do zobaczenia jutro- Odpowiedział, a następnie pocałował dziewczynę delikatnie w policzek.
- Do zobaczenia- Wyszeptała, wciąż nie mogąc uwierzyć w dzisiejsze wydarzenia. Już dawno nie czuła się taka szczęśliwa. Delikatnie masowała się po policzku, w który została pocałowana. Chłopak pomachał jej, uśmiechając się delikatnie kiedy stał już na chodniku.
- Victor? Zapytała, kiedy chłopak chciał już odejść w swoim kierunku.
- Tak? Automatycznie zawrócił, ponownie stając przy dziewczynie.
- Kurtka...- Odpowiedziała nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Faktycznie- Ujrzała na jego twarzy delikatny rumieniec. Oddała chłopakowi jego własność. Sięgnęła do bocznej kieszeni spodenek, z którym wyjęła mały, metalowy kluczyk. Ostatni raz pomachała blondynowi, by po chwili zniknąć w swoim cichym i skromnym mieszkanku.