sobota, 1 czerwca 2013

Życie, Życie jest nowelą...

No więc tak kochani. Tymczasowo opowiadanie zostaje zawieszone na czas nieokreślony... Brak tak zwanej weny twórczej, brak czytelników i oczywiście brak motywacji robi swoje. Strasznie przepraszam. Póki co jestem dostępna na swoich dwóch innych opowiadaniach, więc zapraszam do tamtejszej lektury. Oczywiście pozdrawiam.
Harry2231

sobota, 11 maja 2013

Rozdział II

       


           ''Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne''




          Czuć nadchodzącą śmierć. Nie bała się. Nie bała się tego, czego powinna. Nie bała się tego co zaraz schwyta ją w swoje ramiona i nigdy nie wypuści. Nie bała się niczego, nawet smutku, który spowodował drżenie jej ciała. Nie bała się. Czy kochała życie? Nie wiedziała. Czy potrafiła je sobie odebrać? Próbowała. A czy tego chciała? Niczego bardziej nie pragnęła. Jej śmierć miała być widowiskowa. Chciała, by pisano o niej w gazetach. Oczami wodziła po przyszłym nagłówku gazety '' Uczennica renomowanego liceum zmarła śmiercią tragiczną'' lub '' Wyrzucona ze szkoły, Vanessa Anderson popełniła samobójstwo''. Usiadła w salonie,trzymając w dłoniach białą kopertę, którą położyła obok siebie. W myślach powracała do roześmianej Diany, która zawsze wspierała ją w trudnych momentach życia. Nie chciała wiedzieć, jak zachowa się przyjaciółka, kiedy dowie się o tragedii. Starała się jak mogła, by wyjaśnić wszystko w jednym liście do przyjaciółki. Vanessa przez chwilę się zawahała. Wyrzucenie ze szkoły to nie koniec Świata. Diana jej pomoże. Jest jeszcze Victor, który ją lubi. Z pewnością okaże zainteresowanie Vanessie. Nie- Usłyszała w swoich myślach- Jesteś już blisko końca. To nie boli- Chrypliwy głos cały czas powtarzał swą kwestię, a Vanessa, jakby w amoku wiedziała że jej przyszłość musi się dokonać.
          Zegar w salonie wybił północ. Dwanaście głośnych dźwięków, dwanaście delikatnych uderzeń. Nadszedł już czas, czas końca, czas jej śmierci. Powoli wstała. Ostatni raz spojrzała na przedmioty otaczające jej osobę, a następnie swe kroki skierowała ku pobliskiemu cmentarzowi. Od zawsze czuła dziwną i niespotykaną więź z tym upiornym miejscem. Po chwili znalazła się przed starą, zardzewiałą bramą, która prowadziła do starej części cmentarza, której już nikt nie odwiedzał. To było idealnie miejsce. Brama delikatne skrzypiąc pod wpływem starości, ukazała dziewczynie dróżkę, która prowadziła przez sam środek starych nagrobków, aż do okazałego mauzoleum. Nad sobą ujrzała wrony, które głośno skrzeczały. Vanessa poczuła gęsią skórkę na swoim ciele. Idąc powoli, rozglądała się niepewnie. Drzewa kołyszące się pod wpływem wiatru, oraz ciche pogwizdywania były przerażające. Przez to czuła się słaba. Za słaba na przybywanie nocą na upiornym cmentarzu, lecz silna na tyle by odebrać sobie życie.


* * *

          U podnóża okazałego tronu, na którym swe miejsce zajmował sam Pan i władca Piekła- Szatan,  obserwujący przez Wyrocznię losy Vanessy Anderson, swe miejsca zajmowali Upadli Aniołowie, którzy żywo o czymś rozmawiali. Tylko jeden z nich był nad wyraz znudzony całym zamieszaniem i towarzyszącą przy tym rozmową. Wszystkim przyglądał się zjadliwie. Te same pytanie zadawał sobie od wielu milionów lat- Dlaczego wszyscy tak bardzo interesują się zwykłą istota ludzką, która zaraz odbierze sobie życie?
Zapomniał o jednym. Zapomniał o tym, iż Upadli potrafili czytać w myślach, dlatego też wszyscy spojrzeli na niego, wraz z jego ojcem Szatanem. 
- Lucyferze! Usłyszał ponury głos swojego ojca- Ta dziewczyna nie jest zwykłym śmiertelnikiem, za jakiego ją uważasz!
- Wiem, kim jest i wiem jakie jest jej przeznaczenie! Ale moje pytanie brzmi dlaczego?! Dlaczego zmuszacie ją, by jej przeznaczenie dokonało się teraz?! Zapytał Lucyfer. Wciąż obserwowali go pozostali Upadli. 
- Panie- Odezwał się Szemhazaj, który powoli ukłonił się w kierunku tronu jak i złożył pokłon samemu Lucyferowi- Nie chciałbym przeszkadzać, ale myślę, że nadszedł czas wybrania opiekuna- Powiedział cicho, wciąż z pochyloną głową.
- Masz rację- Odpowiedział Szatan, który wciąż spoglądał złowrogo na swojego syna.- Czas dokonać wyboru. 
          Upadli Aniołowie podeszli do kryształowej kuli należącej do Ezekiela, która natychmiastowo wypełniła swój środek czerwonymi kartami. Każdy z Upadłych, łącznie z Szatanem, sięgnęli po karty, które sobie wybrali. Większość z nich była pusta. Jedynie karta Lucyfera, zmieniła swój kolor na dogłębną czerń. Lucyfer, długo obserwował kartę, którą obracał w palcach. 
- To niemożliwe- Wysyczał, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co go spotkało. 
- Zostaniesz opiekunem Vanessy- Odparł Szatan, obserwując syna, tym razem z radością w oczach. 
- Ezekiel! Krzyknął Lucyfer- Zróbmy losowanie jeszcze raz! 
- Przykro mi... Jako, iż jestem wróżbitą, ze śmiałością mogę powiedzieć, że zawsze padnie na Ciebie. To przeznaczenie musi się dokonać- Odpowiedział spokojnie. 
Lucyfer rozwinął potężne skrzydła, a następnie odrzucił kartę głęboko w salę. Przez swą nieostrożność, oraz zdenerwowanie, zdemolował salę tronową, a następnie odleciał. 
- Panie, dlaczego Lucyfer tak się zachowuje? Przecież to do niego niepodobne- Zapytał Kakabel, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widział. 
- Cóż mogę powiedzieć Kakabelu... Lucyfer jako jedyny przez miliony lat nie został opiekunem. Chyba nie do końca wie co ma robić- Stwierdził Szatan. Pomimo zdemolowania sali przez jego syna, był z niego bardzo dumny. 
- Szkoda, że to nie byłem ja- Odpowiedział urażony Samsapiel. 
- O tak z pewnością! Krzyknął Szemhazaj- I co byś zrobił? Po raz setny spłodziłbyś potomka, a my jak zwykle musielibyśmy go zabić! Aż tak Ci się to podoba?! 
- Złego diabli nie biorą- Odpowiedział Samsapiel z cynicznym uśmiechem. 

* * *

          Trzydzieści sześć minut po północy. To wszystko za długo trwa- Myślała Vanessa, która wciąż siłowała się z masywnymi drzwiami od mauzoleum, których nie potrafiła otworzyć. Czuła się tak słaba i krucha. Resztkami sił próbowała pchnąć drzwi, które niestety nie drgnęły nawet o centymetr. Bezsilnie upadła na betonową posadzkę. Leżała na brzuchu, dotykając policzkiem zimnego fragmentu, a po chwili po jej twarzy popłynęły łzy. Łzy bezradności. Była tak bardzo silna, chcąc popełnić samobójstwo, a nawet nie potrafiła otworzyć zwykłych drzwi. Płakała dalej. 
          Głośny hałas dobiegający z cmentarza, natychmiast obudził Vanessę. Z wyczerpania musiała zasnąć. Jej zegarek na dłoni wskazywał piętnaście minut po pierwszej. Pospieszne wstała, rozglądając się dokoła. Chciała dowiedzieć się co też było przyczyną tak potężnego huku. Powoli szła z zaciśniętymi pięściami przez główną dróżkę. Dostrzegła cień, który dokładnie znajdował się na samym początku ścieżki. Ponieważ było mglisto, Vanessa uznała, że tak musi działać jej wyobraźnia. Przetarła oczy, ale nie mogła iść dalej. Poczuła nieodgadniony lęk. Jej ciało wyglądało jak sparaliżowanie. Cień zbliżał się do niej i był coraz bliżej. Chciała uciekać, krzyczeć, zrobić cokolwiek, ale nie mogła, jakby jakaś jej wewnętrzna część na to nie pozwalała. 
Cień, znajdujący się coraz bliżej dziewczyny upodabniał się do człowieka. W końcu przed nią stanął wysoki, przystojny mężczyzna, ubrany na czarno. Jego czarne oczy delikatnie połyskiwały, pomimo mroku jaki panował na cmentarzu. Vanessa zaniemówiła. W życiu nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Miała również nieodparte wrażenie, że gdzieś już go widziała. Spoglądali na siebie. On-z pewnym, szarmanckim uśmiechem, ona- z lekkim przerażeniem, a jednocześnie zauroczeniem. 
- Kim jesteś? Zapytała Vanessa. 
- Twoim przeznaczeniem- Odpowiedział mężczyzna, wciąż wpatrując się z zaciekawieniem w dziewczynę. 
- To tylko sen, prawda? Stwierdziła Vanessa, która zaczęła szczypać się po dłoniach. 
- Nie Vanesso- Odpowiedział, łapiąc dziewczynę za dłonie. Poczuła zimno, na co natychmiastowo drygnęła.
- Skąd wiesz jak mam na imię? Pytała, z przerażeniem w oczach. 
- Wiem o tobie wszystko. A teraz chodź ze mną. Czas wracać do domu- Odparł spokojnie, łapiąc dziewczynę w talii. 
- Do domu? Nie chcę wracać do domu, nawet nie wiesz co chciałam tutaj zrobić! Odpowiedziała, a po chwili zaczęła płakać. 
- Do nowego domu- Szepnął jej do ucha- A teraz trzymaj się mocno.
Wtulając się w tors nieznajomego, za jego postacią zobaczyła rozłożyste, czarne potężne skrzydła. Idealnie ułożone pióra, które lekko połyskiwały. Zaniemówiła. Delikatne przejechała dłonią po wierzchu skrzydeł przez co spłonęła rumieńcem. Mężczyzna spojrzał na nią zaniepokojony. Dotyk skrzydeł przez człowieka to najpiękniejsza przyjemność jaka może spotkać Aniołów, nawet Upadłych. To uczucie było tak silne, oraz potrzebne, że zapragnął więcej, na co nie mógł sobie pozwolić. 
- Przepraszam- Powiedziała Vanessa- która wciąż unikała wzroku chłopaka- Po prostu ten sen jest taki realny, że musiałam to zrobić. 
Nie uzyskała odpowiedzi. Poczuła silny podmuch wiatru, a kiedy spojrzała w dół, znajdowali się już wysoko na Niebie. Wiatr rozwiewał jej długie, kasztanowe włosy. To była piękna chwila. Jednakże, zaczynało do niej docierać, że to nie jest sen. To rzeczywistość. Ponownie spojrzała na chłopaka, który skupiony był na locie. Ona leciała, z nieznajomym mężczyzną, gdzieś wysoko na Niebie. Powinna się bać, a jednak czuła nieskazitelne szczęście płynące z jej serca. 
          Wylądowali. Nie wiedziała dokładnie gdzie. Wiedziała tylko, iż to miejsce nie należy do najcieplejszych. Ich postacie otaczały warstwy lodu i śniegu. Śnieg padał nieprzerwanie. Vanessa niepewnie przytuliła się do chłopaka, który objął ją swoim czarnym, aksamitnym skrzydłem.
- Przepraszam, zapomniałem, że śmiertelnicy odczuwają zmiany pogodowe- Powiedział, jeszcze mocniej przyciskając do siebie dziewczynę. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić. 
- Jednak to nie jest sen- Odparła smutno- Jesteś aniołem? Zapytała spoglądając na mężczyznę. Otoczony jasnym światłem bijącym od śniegu był jeszcze bardziej przystojny. 
- Tak, można tak powiedzieć- Odparł widocznie rozbawiony- Vanesso, jestem Upadłym Aniołem. 
- Upadłym... Czyli że nie żyję, a ty właśnie prowadzisz mnie do piekła, by spotkała mnie kara? W takim razie jak udało mi zginąć? Zamarzłam? Czy może coś mnie zjadło? Dlaczego nic nie czułam? Cały czas zadawała pytania. 
- Stój Vanesso! Powiedział rozbawiony Upadły. Złapał dziewczynę za ramiona i lekko nią potrząsnął- Pytaj, ale po kolei, postaram się na wszystko odpowiedzieć- Powiedział, posyłając jej delikatny uśmiech. 
- Przepraszam... W takim razie, chcę wiedzieć jak zginęłam- Powiedziała cicho. 
- Nie zginęłaś. Lepiej się pospieszmy bo inaczej zamarzniesz- Odpowiedział, zmuszając dziewczynę do dalszej podróży.
- Skoro nie zginęłam, ani to nie jest sen, to co ja tutaj właściwie robię? Zapytała.
- Twoim przeznaczeniem jest pobyt w piekle, ale nie jako karę za swoje postępowania. To wszystko wiążę się z twoim pochodzeniem.
- Moim pochodzeniem? Co masz na myśli?
- Vanesso- Masz prawo o niczym nie wiedzieć, w końcu byłaś naprawdę mała kiedy twoi rodzicie zaginęli. Wszystko wyjaśni Ci mój Ojciec. 
- Rozumiem, chociaż nie! Nic z tego nie rozumiem! Powiedziała lekko podniesionym głosem- Kim jest twój ojciec? I czego ode mnie chcecie?
Upadły z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Chodzisz na lekcję religii? Zapytał. 
- Nie, jestem niewierząca. 
- Twój błąd. Myślę, że Bóg by się pogniewał, gdyby słyszał twe słowa- Odpowiedział Anioł, popadając w histeryczny śmiech- Ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia! Krzyknął rozbawiony. 
Vanessa, szturchnęła delikatnie Upadłego w ramię, a następnie mocno się do niego przytuliła, kiedy poczuła mrożący chłód na swojej skórze, następnie sama parsknęła śmiechem. 
- Mogę znać twoje imię? Zapytała, kiedy już się uspokoiła. 
- Lucyfer, twój opiekun- Odpowiedział.
- W takim razie miło mi Ciebie poznać Lucyferze. 
          Po długiej wędrówce dotarli na miejsce. Poczuła trzęsienie Ziemi, by po chwili przed nimi pojawił się Anioł, formujący wejście najpewniej do piekła. Brama ta kształtem przypominała Anioła, ze złożonymi skrzydłami, który składał dłonie do modlitwy, trzymając między nimi wielki, ozdobny klucz. Jego długie, jasne włosy, układały się falami na ramionach, natomiast na twarz nałożoną miał biało-srebrną maskę. Resztę tułowiu posągu stanowiło niewielkie przejście, pomiędzy Ziemią, a Piekłem. Widok był zachwycający i przerażający jednocześnie. 
- Inaczej wyobrażałam sobie wejście do Piekła- Powiedziała Vanessa. 
- Gotowa? Zapytał wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny. 
- Gotowa! Odpowiedziała, łapiąc Lucyfera za dłoń i zmierzając za nim do nowego domu. Do piekła. 









Po tak długiej przerwie w końcu mogę dodać kolejny rozdział. Mam tylko nadzieje, iż nie straciłam czytelników, oraz że rozdział się spodobał ;)
Dodałam nową zakładkę o nazwie ''Miejsca'' gdyż nie jestem dobra z opisów. Przynajmniej zdjęcia chociaż odrobinkę pobudzą waszą wyobraźnię. Kolejny rozdział dodaje dokładnie za tydzień, czyli w sobotę. Tak się cieszę, że w końcu mam Internet, to nawet sobie nie wyobrażacie, bo strasznie za wszystkimi 
tęskniłam ; D
Pozdrawiam ;**









czwartek, 11 kwietnia 2013

Przepraszam...

Chciałabym wszystkich bardzo, ale to bardzo przeprosić, ponieważ kolejny rozdział może zostać dodany dopiero za mniej więcej miesiąc z powodu braku Internetu. Musiałam się nieźle nagimnastykować, by w końcu napisać tę notkę z komputera koleżanki.  Sama jestem zawiedziona tym faktem, że to musi tyle trwać dlatego jest mi strasznie przykro i jeszcze raz bardzo przepraszam. Czekajcie na mnie z niecierpliwością, na pewno dokończę to co zaczęłam ;)
Do zobaczenia  wkrótce :D

sobota, 30 marca 2013

Rozdział I

          ''Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia. "


          Siedząc przed szafą, dziewczyna rozmyślała nad ubiorem, którym za wszelką cenę chciała zaimponować Victorowi. Musiała prezentować się nienagannie, tak by nie zrazić do siebie blondyna. Zależało jej na pielęgnowaniu tej przyjaźni i rozwijającemu się uczuciu. Nerwowo przygryzła dolną wargę, a następnie wstała, otwierając drzwi balkonowe na oścież. Rześkie, świeże, poranne powietrze z pewnością napełni Ją optymizmem na dalszą część, dobrze zapowiadającego się dnia. Bosą stopą delikatnie stąpnęła na zimną posadzkę. Jej ciało przeszły nieprzyjemnie dreszcze. Vanessa nienawidziła chłodu. Unikała go jak tylko mogła. Oparła się o balkonową barierkę kierując swoją głowę ku górze. Delikatne promyki Słońca przedzierające się przez opadające już chmury rozświetlały Jej twarz. Na chwilę zamknęła oczy. Poczuła przyjemny wiatr, rozwiewający jej długie, brązowe włosy do tyłu. Przypomniała sobie o swoim dziwnym koszmarze,  męczącym Ją za każdym razem kiedy popadała w objęcia Morfeusza. Przestała liczyć, kiedy już ponad setny raz śniła o tym samym. Obrazy mozolnie stawały przed oczami dziewczyny. Czyżby umysł płatał jej figle? Pokręciła przecząco głową. Z całą pewnością jeszcze nie zwariowała. Mężczyźni z czarnymi jak smoła skrzydłami i czerwonymi jak krew oczami, otaczali Jej drobną posturę w ciasnym okręgu. Zawzięcie coś powtarzali. Szkoda tylko, że dziewczyna nie potrafiła ich zrozumieć. Wyglądali przerażająco. Jeden z nich, całkowicie inny od pozostałych siedział na fotelu, w odrobinie przypominający tron prawdziwego władcy. Przeszywał Ją zimnym wzrokiem, nie ukazującym żadnych emocji. Czarne oczy próbowały dogłębniej zbadać postać Vanessy. Z pozoru wydawał się normalny, jednak tajemnica jego samo istnienia leżała gdzieś głębiej. Szarmancki uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy. Kim był tajemniczy osobnik ze snu? Nie potrafiła odpowiedzieć na tak zagadkowe pytanie. Przegoniła niechciane myśli z umysłu i ponownie weszła do swojego przytulnego pokoiku. Fiołkowe ściany z drewnianą podłogą doskonale ze sobą kontrastowały. Podeszła do masywnego, białego łóżka z fioletową pościelą. Zaścielając Je, dotykała satynowej pościeli, która delikatnie utulała dziewczynę każdego wieczora do snu. Jej mała twierdza wyglądała na swój sposób uroczo. Ponownie podeszła do szafy, wyciągając z niej koronkową sukienkę padającą w odcień beżu, oraz jasną jeansową katankę sięgającą do bioder. Do tego zestawu postanowiła dorzucić czarne baleriny, które ubóstwiała. Pospiesznie weszła do łazienki, biorąc szybki prysznic. Umyła zęby, zrobiła delikatny makijaż i zakręciła włosy. Usłyszała dźwięk telefonu, który nieubłaganie wibrował na jej biurku. Na wyświetlaczu zobaczyła imię swojej przyjaciółki. Uśmiechnęła się, a następnie przyłożyła telefon do ucha.
- No cześć śpiochu, Nie przypuszczałabym, że tak wcześnie do mnie zadzwonisz- Powiedziała promiennie.
- Van, może zrobimy sobie dzisiaj jakieś wagary? Zapytała przyjaciółka.
- Dobrze wiesz, co myślę na ten temat. Czy coś się stało? Zapytała lekko zaniepokojona.
- N-nie, skądże znowu! Po prostu jest prześliczna pogoda i myślałam, że może gdzieś się wybierzemy...
- Przykro mi Diana. Do zobaczenia w szkole! Powiedziała z entuzjazmem, a następnie włożyła telefon do czarnej torby. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i w końcu mogła wyjść do szkoły.
         Przechodząc przez park, dziewczyna zatrzymała się obok pokaźniej fontanny, która niemiłosiernie tryskała wodą. Wyciągnęła monetę jednodolarową. Pomyślała życzenie, a następnie wrzuciła Ją do wody. To był jej poranny rytuał, którym rozpoczynała każdy dzień. Uśmiechnęła się lekko. Przechadzając się po alejkach obserwowała spieszących się ludzi, którzy nie dostrzegali prawdziwego piękna przyrody. Ich życie stanowiło montomię od której nie chcieli, bądź nie potrafili się oderwać. Swoim wzrokiem napotkała brązowy budynek, w którym spędzała większą część tak banalnego życia. Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu opowie Dianie o umówionym spotkaniu z Victorem. Powoli przekroczyła mosiężną bramę. Jak każdego ranka postanowiła poczekać na swoją przyjaciółkę.
- No witam- Powiedział mężczyzna, który niespodziewanie znalazł się za nią.
Delikatny uśmiech zakradł się na Jej twarz, kiedy ujrzała Victora. Blondyn pocałował Ją w policzek na powitanie.
- Na kogo czekamy? Zapytał po chwili.
- Na Dianę. Mam nadzieje, że tym razem się nie spóźni- Odpowiedziała.
- Wyglądasz prześlicznie- Stwierdził, okręcając dziewczynę wokół własnej osi, by po chwili mocno Ją przytulić. Vanessa poczuła bezpieczeństwo, którego tak usilnie potrzebowała.
- Przepraszam, już jestem! Krzyknęła Diana, kiedy w końcu udało jej się dotrzeć do szkoły- Nie wiedziałam, że jesteś z Victorem, inaczej postarałabym się bardziej spóźnić- Szepnęła przyjaciółce na ucho, tak, by chłopak niczego nie usłyszał.
- Przestań! Odpowiedziała natychmiastowo, lekko popychając fioletowłosą.
Wszyscy radośnie i pełni nadziei, stanowczym krokiem wkroczyli do budynku. Część uczniów z fascynacją w oczach obserwowała grupkę, inni posyłali Vanessie wrogie spojrzenia. Przestała na nie reagować od pierwszej klasy gimnazjum. Było jej obojętne co też takiego mówią o niej inni. Nauczyła się żyć chwilą, bez zbędnego stresu.
- Vanessa Anderson proszona do gabinetu Dyrektora- Usłyszała głos dobiegający z głośników rozmieszczonych na długim korytarzu. Niepewnie spojrzała na przyjaciółkę. Nie miała pojęcia co też takiego mógł chcieć od niej sam Dyrektor szkoły. Przecież nigdy nie sprawiała kłopotów, z nauką również nie miała problemów. Pewnym krokiem podeszła pod dębowe drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie. Przecież nie zrobiła nic złego prawda? Delikatnie zapukała do drzwi. Po usłyszeniu stanowczego ''Proszę'' ze śmiałością weszła do rozjaśnionego słonecznym światłem, przytulnego pokoju. Usiadła na skórzanym fotelu, znajdującym się na wprost masywnego biurka. Po jego drugiej stronie siedział Michael Robert Stanford, Dyrektor renomowanego Liceum, do którego uczęszczała Vanessa.
- Domyślasz się, dlaczego Cię zawezwałem? Zapytał surowym tonem.
- Niestety nie- Uśmiechnęła się łagodnie.
- Myślę, że jednak wiesz... Zawiodłem się Vanessa, nawet bardzo- Wciąż powtarzał, patrząc posępnym wzrokiem na zaskoczoną dziewczynę.
Starszy mężczyzna otworzył szufladę, z której wyciągnął mały, foliowy woreczek, kładąc go na swoim biurku.
- Czy wiesz co to jest? Zapytał.
- Nie mam pojęcia- Odrzekła zdziwiona.
- Jedna z uczennic powiedziała, że bierzesz narkotyki. Pozwoliłem sobie zajrzeć do twojej szafki, w której znalazłem to...
- Jak to? W mojej szafce?! Przecież nie biorę narkotyków! To jakiś absurd! Powtarzała nerwowo, nie mogąc załapać przy tym tchu.
- Przykro mi Vanessa. Jest to dowód świadczący o twojej winie.
- Ktoś musiał mi to podrzucić, przecież to niemożliwe!
- Masz kogoś konkretnego na myśli? Zapytał, patrząc zagadkowym wzrokiem na zrozpaczoną nastolatkę.
- Nie jestem zbyt lubiana... Ktoś musiał to podrzucić- Mówiła płacząc.
- Nie zgłoszę tego na policję, jednakże będziesz musiała pożegnać się ze szkołą. Biorę pod uwagę fakt, iż jesteś dobrą dziewczyną, która nigdy nie sprawiała kłopotów, aż do teraz. Tylko tyle mogę zrobić...
- Nie może Pan! Przecież... to nie należy do mnie! Krzyczała wciąż szlochając.
- Vanessa! To mogło się skończyć dla Ciebie o wiele gorzej! Powinnaś być wdzięczna za to w jaki sposób mam zamiar rozstrzygnąć tę sprawę. Nie pogarszaj już i tak swojego bezsensownego położenia... Zabierz swoje rzeczy z szafki, a klucz zdaj woźnemu. To wszystko, możesz już wyjść- Powiedział, w między czasie wstając i otwierając zrozpaczonej dziewczynie drzwi.
- Do widzenia- Powiedziała, pospiesznie wstając i opuszczając gabinet. Z godnością, po raz ostatni podeszła do szafki, którą gwałtownie otworzyła. Niedbale wrzuciła książki, zeszyty, oraz kilka fotografii do torby. Trzasnęła granatowymi drzwiczkami i wyszła na szkolny dziedziniec.
- Więc co też takiego chciał od Ciebie nasz kochany dyrektorek? Zapytała Diana, która czekała na wieści od przyjaciółki.
- Nie teraz- Warknęła dziewczyna, a następnie zniknęła za rogiem, opuszczając przy tym szkolny plac. Jej emocje sięgnęły zenitu. Oparła się o wysoki murek i po raz kolejny wybuchła histerycznym płaczem. Zaczęła krzyczeć i gardzić samą sobą. Teraz nie miała już nic. Nie miała rodziny, która by Ją wspierała w tak trudnej sytuacji, nie zdobyła wymarzonego wykształcenia, do którego tak gorączkowo dążyła. Została sama, z masą problemów na głowie. W Jej umyśle narodził się plan, przez który wiedziała co zrobić. Chciała zakończyć coś, o czym myślała od kilkunastu miesięcy. Od tych myśli była odwodzona przez nieuświadomioną w niczym Dianę, jednakże w tej sytuacji nawet Ona nie była w stanie jej pomóc...




Jest i pierwszy rozdział ; ) Mam nadzieje, że wszystkim się spodoba. Nie ukrywam, że przez to troszeczkę się denerwuję. W zasadzie nie dzieje się tutaj nic nadzwyczajnego, jednakże jest to ważny moment historii. Następny rozdział zostanie dodany w przyszłym tygodniu. Postaram się dodawać posty regularnie, tak by nikt nie czuł się rozczarowany. Proszę o komentowanie i dodawanie do ''obserwowanych''. Możliwe, że przeoczyłam jakieś błędy, więc proszę o ich wypisanie. Z pewnością je poprawię. Wszystkim czytelnikom życzę Wesołych Świąt :*

















czwartek, 28 marca 2013

Prolog

'' Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli... "


             To już koniec? Szeptała dziewczyna, trzymana w objęciach swojego ukochanego. Leżała na lodowatej posadzce wykonanej z kamienia. Zawsze narzekała na bijący od niej chłód, jednak tym razem nie miała zamiaru biadolić na ten temat.
- Tak Vanesse- Odpowiedział cicho, głaszcząc dziewczynę po policzku.
- Dlaczego płaczesz? Zapytała po chwili, gdy na jej usta spływały krople łez wymieszanych z krwią.
Chłopak nie odpowiadał. Przytulił mocniej dziewczynę, wtulając się w jej kark. Pomimo bólu i ran jakie  zadano czarnowłosej podczas wojny poczuła przyjemne łaskotanie w okolicach obojczyków. Przez jej ciało zaczęły przechodzić dreszcze. Chciała by ten moment trwał całą wieczność. Zaczęła pluć krwią. Wiedziała, że koniec jest nieunikniony.
- Czy Ja umieram? Wyszeptała, delikatnie mrużąc oczy.
- Nie Vanesse- Ponownie usłyszała ten dźwięczy i aksamitny głos- Wszytko będzie dobrze, zobaczysz.
- Już czas Panie- Powiedział jeden z upadłych, który wszedł do pomieszczenia.
Dziewczyna niepewnie wzdrygnęła. Usłyszawszy kolejny głos delikatnie podniosła głowę, by rozejrzeć się po sali w której się znajdowali. U samego podnóża tronu leżały zwłoki archaniołów, którzy polegli. Wszędzie było widać krwisto czerwone plamy krwi.
- On naprawdę nie żyje- Powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Samsapiel! Proszę zrób coś! Ona umiera! Krzyczał mężczyzna, kiedy czarnowłosa po raz kolejny upadła na jego kolana.
- Wiążą się z tym okrutne konsekwencje, jesteś na to gotowy? Zapytał.
- Do jasnej cholery! Jestem gotów zrobić wszystko!
- W takim razie wrócimy tam gdzie wszystko się zaczęło... Odpowiedział mężczyzna, a następnie podszedł do bladej Vanessy, przykładając swoją dłoń do jej głębokiej rany znajdującej się w okolicach serca.
- Nie! Powtarzała ledwo słyszalnie dziewczyna- Chcę umrzeć...
- Nie pozwolę na to!
- Kocham Cię...- Nie dane było jej dokończyć zdania. Chłopak najpewniej ostatni raz złożył delikatny pocałunek na jej blado różowych ustach.
- Pamiętaj, że Cię odnajdę, a wtedy na zawsze będziemy razem! Powiedział, kiedy Vanessa zamknęła oczy. Wyglądała jakby zasnęła.
- Co teraz? Mężczyzna swe zapytanie skierował do Samsapiela.
- Jej czas w Piekle dobiegł końca. Dusza powoli opuszcza ciało. Za niedługi czas powróci na Ziemię w poszukiwaniu kolejnego... Odpowiedział.
- A co z nami? Co z Szatanem?
Mamy sześćset sześćdziesiąt sześć sekund na dopełnienie przepowiedni. Jeśli wszystko się powiedzie, cofniemy się w czasie.
- Więc na co czekasz?! Natychmiast wezwij Ezekiela! Krzyknął.
- Tak Panie- Odpowiedział, a następnie swe kroki skierował ku wyjściu z sali.
- Jeszcze trochę Vanessa. Wytrzymaj proszę! Powtarzał, wciąż nie mogąc pohamować łez.

**ROK WCZEŚNIEJ**

- Vanessa! Miałaś złapać piłkę, a nie robić za worek treningowy! Krzyczała jej przyjaciółka, która lekko potrząsała dziewczyną.
- P-przepraszam, zamyśliłam się- Odpowiedziała. Czuła silny ból głowy, po dość mocnym uderzeniu piłką. Nerwowo rozmasowywała bolące miejsce.
- Dziewczyno coraz częściej Ci się to zdarza... Proszę skup się, chciałabym wygrać ten mecz- Powtarzała nerwowo.
- Oczywiście! Uśmiechnęła się pokazując przy tym swoje białe, równiutkie zęby.
- Długo jeszcze?! Usłyszała głos na który niepewnie wzdrygnęła. Spojrzała na chłopaka, który czekał zniecierpliwiony na kontynuację meczu. Jej oczy mimowolnie się rozszerzyły, a na policzkach pojawiły rumieńce.
- Ach, teraz wszystko rozumiem...- Powiedziała Diana znacząco się uśmiechając.
- Przestań wariatko! Krzyknęła brunetka- Lepiej zacznijmy grać...
Po chwili rozbawione dziewczyny wróciły do gry, by po raz kolejny rozpocząć amatorski mecz siatkówki, który odbywał się na boisku za szkolnym dziedzińcem. Słońce powoli zachodziło za horyzontem, a delikatny wiatr łaskotał wszystkich po skórze. Rozbawieni atmosferą biegali wokół boiska szaleńczo się wygłupiając. Dziewczyny śmiały się niemiłosiernie, przybijając sobie radośnie piątki, kiedy końcowy wynik okazał się ich zwycięstwem. Vanessa uzyskała jeszcze większą satysfakcję, kiedy udało jej się pokonać szkolnego przystojniaka o imieniu Victor w którym skrycie się podkochiwała. Blondyn nie zdawał sobie z tego sprawy, jednakże lubił brunetkę pomimo przeciwności losu z jakimi przyszło jej się napotkać w szkole.
- Na mnie już czas- Powiedziała Vanessa, kiedy jej zegarek wybił godzinę dziewiętnastą.
- Pozwolisz się odprowadzić? Zapytał Victor.
- Oczywiście, że się zgadza! Odpowiedzi udzieliła Diana, która gorączkowo kibicowała przyjaciółce. Miała w tym ukryty cel, a mianowicie chciała pozostać sam na sam ze swoim ukochanym Madisonem, a najlepszym przyjacielem Victora.
- W takim razie chodźmy- Vanessa uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na przyjaciółkę, posyłając jej przy okazji piorunujące spojrzenie, jednakże gdzieś głęboko w duszy, dziękowała Jej za pomoc. Pożegnała się z dziewczyną, a następnie opuściła teren szkoły wraz z blondynem.
           Przez całą drogę powrotną Victor, próbując rozluźnić atmosferę opowiadał kilka anegdotek ze swojego życia, na co dziewczyna reagowała wdzięcznym śmiechem. Była zachwycona rozwojem sytuacji, a w szczególności, gdy chłopak złapał Ją za dłoń, na co automatycznie spłonęła rumieńcem. Poczuła motyle w brzuchu i przyjemne mrowienie promieniujące, aż do barków. Na drugiej dłoni zauważyła przeszywającą jej ciało gęsią skórkę. Robiło się coraz zimniej. Victor musiał to zauważyć, gdyż po chwili narzucił swoją kurtkę na ramiona Vanessy. Stanęli przed drzwiami domostwa dziewczyny, wciąż na siebie spoglądając.
- Może poszłabyś jutro ze mną do kina? Zagaił chłopak.
- Z miłą chęcią- Odpowiedziała. Promienny uśmiech kolejny raz zawitał na jej twarzy.
- W takim razie do zobaczenia jutro- Odpowiedział, a następnie pocałował dziewczynę delikatnie w policzek.
- Do zobaczenia- Wyszeptała, wciąż nie mogąc uwierzyć w dzisiejsze wydarzenia. Już dawno nie czuła się taka szczęśliwa. Delikatnie masowała się po policzku, w który została pocałowana. Chłopak pomachał jej, uśmiechając się delikatnie kiedy stał już na chodniku.
- Victor? Zapytała, kiedy chłopak chciał już odejść w swoim kierunku.
- Tak? Automatycznie zawrócił, ponownie stając przy dziewczynie.
- Kurtka...- Odpowiedziała nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Faktycznie- Ujrzała na jego twarzy delikatny rumieniec. Oddała chłopakowi jego własność. Sięgnęła do bocznej kieszeni spodenek, z którym wyjęła mały, metalowy kluczyk. Ostatni raz pomachała blondynowi, by po chwili zniknąć w swoim cichym i skromnym mieszkanku.